Rodzina Grzeszczuków z Opola ponad pięćdziesiąt lat para się introligatorstwem. Rośnie już dwóch prawnuków, z których na pewno jeden przejmie rodzinny biznes.

Dziś na zapleczu pracowni stoi olbrzymia maszyna, datowana na lata trzydzieste. Dla 36-letniego Dariusza, wnuka Bronisława, który pierwszy został introligatorem w rodzinie, nie stanowi ona żadnej tajemnicy. Codziennie porusza jej wielkim kołem zamachowym, które tnie kilkadziesiąt kartek naraz. – Kiedy zabraknie prądu kręcimy korbką, jak za dawnych lat – śmieje się Darek. – Nigdy jej nie oddam, nawet jeśli kiedyś zastąpi ją jej automatyczny odpowiednik. To w końcu rodzinny spadek.

Zdobnictwem i liternictwem zajmuje się Ryszard, senior rodu. To on pieczołowicie ogląda każdą bukwę. Najtrudniej zdobyć stare litery ze stopu miedziano-mosiężnego. Część odziedziczył po ojcu, ale te najładniejsze gotyckie udało mu się odkupić z upadającego warsztatu w Strzelcach Opolskich.

– Dowiadywałem się, że zestaw od małych do dużych literek jednego kroju kosztuje ok. 50 tys. zł – wyjaśnia Darek. – Tyle, że taki nabytek przeżyje mnie i moje wnuki.

Pan Dariusz nie wyobraża sobie dnia bez zapachu kleju, który gotuje się na kuchence. Poznał już tajniki zanikającego zawodu i jak twierdzi jego rodzic, jest lepszy od niego. Niedawno zdobył, tak samo jak jego ojciec i dziadek, tytuł mistrza.

Pan Ryszard przerażony jest faktem, że coraz więcej jego kolegów po fachu rozsianych po Polsce zamyka kolejne warsztaty. Niemal codziennie dowiaduje się o kolejnych zamkniętych zakładach, choćby w Namysłowie czy Brzegu.